Mam pięćdziesiąt lat. Od czternastego roku życia udało mi się zmarnować sporo czasu. Zostałem wtedy punkiem. Był PRL. Sporo młodych zapadało na tę przypadłość. Moim błędem było zbyt poważne traktowanie całej sprawy. Przyczynę tego upatruję w niskiej samoocenie: wzrost mizerny, okulary, jąkanie, nadwrażliwość, ADHD (zdolny ale leniwy), nerwica. I autentyczne poczucie braku perspektyw na cokolwiek w tamtej rzeczywistości. Poznałem dziewczynę. Kolejną. Ale tylko ona zainteresowała się moją osobą. Wszystkie inne nie widziały we mnie płci. Byłe zaledwie fajnym kumplem z szalonymi pomysłami (Kasiu, pamiętasz gumową żmijkę na kwiatku, która wystraszyła Twoją mamę?), imprezowym wesołkiem... i takimż pijakiem - wcześnie zacząłem. Edukacja mi nie szła. Może wrócę do tej kwestii. Teraz wracam do dziewczyny. Była bystra i śliczna, nie jadła mięsa z powodu niezgody na uśmiercanie zwierząt. Była... dla mnie wszystkim. Narażałem się rodzicom z powodu późnych powrotów do domu, narażałem się osiłkowi z jej podwórka. Takie tam. Ale "nic nie może przecież wiecznie trwać", dziewczyna dorastała, szybko przejrzała na oczy, coś się zesrało między nami, nić porozumienia napięła się do granic wytrzymałości aż pieprznęła z trzaskiem bata. A w końcu ją zdradziłem. Po prostu brawo ja. Rozstaliśmy się mniej więcej pół roku później. Ściślej mówiąc odeszła do innego. Parałem się wtedy amatorsko okultyzmem i cały ten proces był mi pokazywany przez odpowiednie akcesoria. Byliśmy razem trzy lata i dziewięć miesięcy. Tak... PRL zdążył upaść, trzeba było być drapieżnym i przebojowym. Oraz wykształconym. Nie posiadałem żadnego z tych atutów. Miałem za to ostry nóż i paliłem papierosy. I trawę. Więc transmutowałem ból psychiczny w fizyczny przypalając sobie rękę i tnąc na niej esy floresy. Na szczęście blizny poznikały. Nóż był naprawdę ostry i rany dobrze się goiły. Po drodze pojawiły się myśli samobójcze i duuużo alkoholu. Fajna mieszanka. Nieskuteczna jednak. Za to nabawiłem się depresji i stanów lękowych. Potrzebne mi to jak na dupie czyrak. Albo kurwie dzidziuś. Muszę tu powrócić do edukacji: w liceum byłem dwa lata, nie zdałem do trzeciej klasy, poszedłem do zawodówki telewizyjnej, cudem zdałem egzaminy, bo opuściłem ją tak mądry, jak do niej poszedłem. Potem pół roku technikum trzyletniego, po pierwszym semestrze, uzgodnieszy to z wychowawcą klasy, dałem dyla do liceum wieczorowego, też trzyletniego. Zdałem maturę - polski 6, matematyka 3, rosyjski 4. I spóźniony o 5 lat poszedłem na studia dzienne - politologię. Skończyłem. Uff. Nawet z czwórką. Tyle na dziś. Może to kiedyś dalej pociągnę, a może zostawię to biografom wybitnego poety, którym jestem. Oczywiście na poziomie osiedlowym. Wiem, w jakiej gram lidze.
05.02.2023